Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/444

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

zdumiony jej niezwykłą pięknością i sympatyczną postacią, poczem wzrok przeniósł na obłąkaną.
 — Jakaż dziwna sprzeczność!...
 Życie w pełni rozwicia, obok śmierci!... bo tam, gdzie ciało jedynie żyje, a myśl zagasła, jest to śmierć, ponura, żałobna!
 Doktor Bordet zbliżył się ku chorej wpatrującej się w niego ze zdumieniem.
 Uderzony został tą nagłą zmianą jej wzroku z razu bezmyślnego, który w oka mgnieniu przybrał wyraz zdziwienia.



XXXVI.

 Doktor Bordet, ująwszy za rękę Joannę poprowadził ją do fotelu, na którym usiąść jej rozkazał.
 Biedna kobieta spełniała posłusznie jego polecenia.
 Była spokojną, prawie uśmiechnięta. Siedziała ze spuszczonemi oczyma.
 — Jak się nazywasz? — nagle zagadnął ją doktor.
 Obłąkana spojrzała powtórnie, z tem samem wyrazem zdumienia, jaki już zauważył lekarz, wszak nic nie odpowiedziała, jak gdyby nie rozumiejąc o co ją pytano.
 Bordet spojrzał w notatki rozłożone na biurku:
 — Gdzie są twoje dzieci? — zapytał.
 Toż samo milczenie ze strony chorej. Nie drgnął żaden muskuł w jej twarzy. Wyraz jej oczu stał się nieco bezmyślnym, jak pierwej.
 Doktór zmienił pozycyę chorej. Posadził ją teraz w pełnem świetle i wpatrywał się w nią długo, uważnie.
 Podczas tego badania, chora według zwyczaju, jaki Róża w niej zauważyła podniosła dwukrotnie rękę, przykładając ją ku wierzchowi głowy z ruchem gorączkowym.