Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/285

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

częła sie ubierać, gdy nagle zadzwonił kłoś od ulicy.
 Zaciekawiona, kto może przybywać tak niespodziewanie, pobiegła otworzyć i wykrzyknęła z radością i trwoga ujrzawszy przed sobą Dopłata.



VII.

 — Ty?.. — zawołała zmieszana Palmira. — Ty... tu?
  Ja! — odrzekł, wsuwając się na dziedziniec i zamykając drzwi za sobą. — Tylko bez wzruszeń proszę... Wejdźmy do pokoju.
 — Ścigają cię! — zawołała, jak gdyby przeczuwając niebezpieczeństwo.
 — Ścigają... nie jest to wyraz malujący dokładnie moje obecne położenie — odparł Duplat, wchodząc do domku. — Ścigają?... nie jeszcze, lecz w każdym razie jestem zagrożony. Mogą na mnie zwrócić uwagę lada chwila. Pdtrzeba więc, ażeby nie wiedziano, że się tu znajduję.
 — Ach! mówiłam ci... przestrzegałam!... Słuchać mnie nie chciałeś!
 — Miałaś słuszność! Źle postąpiłem, ogólna to wszakże zasada, że kobiety zawsze słuszność mieć muszą. Zresztą, co się stało, to się nie zmieni! Nie mówmy już o tem!
 To mówiąc, rzuciła się w objęcia tego hultaja tuląc się do niego.
 — Mój Serwaś!... biedny mój Serwaś! — szeptała. — Szukają cię więc... ścigają! Widzisz ku czemu cię to poprowadziło, żeś słuchać mnie niechciał? I okrywała go pocałunkami.
 Duplat w owych uściskach zapomniawszy o popełnionej zbrodni, czuł się dumnym, że jest kochanym przez tak piękną dziewczynę. Pochlebiało mu to.