Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/181

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

 — Uważam więc, że lepiej usunąć się z tej gry i rentę sobie zapewnić?
 — Tak rozum nakazuje, do czarta!
 — Pomyślałeś więc o mnie i chcesz mnie wydobyć z tej dzieży, pełnej szumowin? Jak to szlachetnie z twej strony! A więc porozmawiajmy. Z kim się widziałeś w Wersalu?
 — Z jenerałem Valentin--rzekł Merlin.
 — Naczelnikiem publicznego bezpieczeństwa?
 — Tak. Jemu to składam moje raporta o tem co się dzieje w Paryżu.
 — I on to obiecał ci trzydzieści tysięcy franków?
 — On.
 — Chcąc je otrzymać, mówisz, należy otworzyć jedną z bram Paryża?
 — Tak.
 — Kiedy
 — W oznaczonej chwili.
 — Zgoda! lecz jak się wziąść do tego?
 — Rzecz bardzo łatwa.
 — Tak sądzisz?
 — Przekonasz się, że mam słuszność. Jest środek ku temu nader prosty.
 — Ciekawym?
 — W jakich odstępach czasu stajesz na warcie przy bramach ze swoim oddziałem? — pytał Merlin.
 — Co pięć dni.
 — Do których bram bywasz przeznaczanym?
 — Do bramy Romainville, bramy Pantin, Chaumont i Près-Saint-Gervais.
 Możesz ze ufać ludziom swojego oddziału?
 — Ach! to są idjoci... Zrobią wszystko, co im rozkażę, nie rozumiejąc o co chodzi...
 — Doskonale! Zajmiemy się później tymi głupcami, gdy nadejdzie chwila działania. Gdybyś w dniu, w którym zapotrzebuję ciebie nie stał na straży, czy nie mógłbyś zmienić lub przyśpieszyć swojej kolei?
 — Mogę z łatwością to uczynić.
 — Czy mógłbyć według woli wybrać sobie stanowisko?
 — Tak, porozumiawszy się naprzód z którym z kolegów.