Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/168

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

 — Stój obywatelu! wykrzyknął głosem chrypliwym, zaledwie trzymając się na nogach. — Niewiesz, ze przechodzić tędy nie wolno?



XXVIII.

 Nie zważając na to, ksiądz Raul, postąpił dalej.
 — Stój.. mówię do kroć piorunów!.. inaczej, strzelę!.. wołał rozwścieczony żołnierz.
 — Ależ ja wracam do siebie... — odparł spokojnie wikary.
 — Co znaczy do siebie? Gdzie, dokąd idziesz?
 — Do Près-Saint-Gervais.
 — A zatem wejdź na odwach, i zapytaj, czyli ci przejść dozwolą?
 — Możebyś mógł sam udzielić mi to pozwolenie, nie kłopocząc swoich towarzyszów?
 — Nie mogę.
 — Dla czego?
 — Ponieważ nie posiadam kluczów do otwarcia bramy.
 Widząc, że nie ma rady, wikary zwrócił się w stronę odwachu, zkąd dobiegały śmiechy, pieśni i szczęk uderzanych o siebie szklanek.
 Wszedłszy na schody, otworzył drzwi, i zatrzymał się na progu.
 Gęsty obłok dymu z fajek i cygar, napełniał izbę; cierpka woń cuchnącego tytuniu pomieszana z wyziewami alkoholu, ścisnęła mu gardło, i powstrzymała oddech.
 Wstrętny widok, jaki ujrzał przed sobą, wstzrąsnął nim od stóp do głowy.
 Wokoło długiego stołu siedziały wygorsowane, z rozczochranemi włosami dziewczęta, ostatniej kategoryi, śpiewając ochrypłemi głosami. Dzbany wina i wódki, niektóre z nich