ubrany w mundur gwardzisty, a pod światłem w sieni palącego się gazu, błyszczały galony przepełniające jego uniform. Miał buty z ostrogami, a przy boku wlokącą się po ziemi szable, olbrzymich rozmiarów, prawdopodobnie skradziona z jakiegoś składu starożytności, lub u kupca tandety. Dwa długie pistolety widniały zatknięte za pasem skórzanym, pokrytym z wierzchu drugim pasem czerwonym. Czapka jego włożona na bok ku prawej stronie z fantazyą, niknęła literalnie pod złocistemi naszywaniami. Daszek tej czapki, rzucał cień na twarz wybladłą, wyniszczoną rozpustą, a oświetloną dwojgiem oczu o dzikiem spojrzeniu.
Spostrzegłszy tę osobistość, która w swojem dziwacznem ubraniu przypominała olbrzymią małpę, Gilbert cofnął się mimowoli.
— Kto pan jesteś? Czego chcesz? — zapytał.
— Kto jestem? ha! ha! niepoznajesz więc kolegi, przyjaciela? odparł ochrypłym głosem. Czyżby dla tego, że mam teraz wyższy stopień służbowy i zapuściłem brodę, zmieniła się o tyle moja fizjonomja?
I krótką, a grubą ręką, pomuskiwać począł z zadowoleniem zarost, pokrywający mu połowę twarzy.
Rollin poznawszy głos byłego niegdyś sierżanta, jakiego niewidział od dwóch miesięcy.
— Serwacy Duplat! — zawołał.
— Tak, on, Serwacy Duplat! we własnej swojej osobie— rzekł łotr, nadymając się z duma obszyty złotem od stóp do głowy, to uderza w oczy, nieprawdaz? Ty nie miałeś takiego szyku, obywatelu, gdyś żył w skórze kapitana?
Poznawszy swojego niegdyś podkomendnego, Gilbert drgnął zatrwożony. Uczuł jakąś wewnętrzną obawę, zdawało mu się, że ta niespodziewana wizyta nieszczęście nań sprowadzi