Page:Nałkowska - Książę.djvu/89

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.



Korzystając z pogodnego, mroźnego dnia, wyszłam na spacer. Nizkie, białe słońce wlało nieco elektryczności w moje nerwy. Opuściłam pierwszorzędną dzielnicę, gdzie spotykałam znajomych, i zaczęłam się błąkać w nieznanych prawie stronach, które wydają mi się zamieszkałe jakby przez inną zupełnie narodowość, prawie inny gatunek ludzki. Maleńkie, wązkie, wysokie kamieniczki, w których gnieździ się zduszone, zgarbione życie, jak gdyby staremi, zbyt ciasnemi formami zatrzymane w rozwoju.

Zamiast rozmyślań o naszej minionej świetności historycznej błąkały mi się po głowie pozbawione sensu spostrzeżenia i wnioski. Perswadowałam sobie mianowicie, że Zienowicz jest jedynym człowiekiem, którego — mną nawet będąc — kochać można. Bo jest w nim nurt jakiś, który nie szuka trywjalnych przejawów zewnętrznych w sztucznym demonizmie lub prowokacyjnej bohemji. To właśnie, że jest na pozór tak bez zastrzeżeń podobny do wszystkich przeciętnych, kulturalnych ludzi, każe przypuszczać napewno, że duszę ma odrębną i wytworną.

Na skutek tego ostatniego wniosku, dość słabo