Jest we mnie pustka i nuda. Mam wrażenie, że mię osuszono sztucznie, jak jeziora holenderskie.
A ludzie mają tę zaletę, że jednak mówią. Mówią długo, niezmordowanie. Później myśli się o tym, co mówili, przypomina się różne wesołe głupstwa, uogólnienia, błędy gramatyczne... I w rezultacie można zasnąć.
Prawie wszyscy mówią źle. Najczęściej ten zwrot: „mądrzejszy, jak on“, „mniejszy, jak tamten“... Nie mogę tego wprost słuchać — i przynajmniej doznaję silnego wrażenia. Przytym ludzie są tak niedyskretni, że pytają czasami, czy tęsknię za mężem. To także sprawia mi rozrywkę. Z takich względów ciągle potrzebuję towarzystwa.
Wszystko to zresztą jest okłamywaniem siebie. W rzeczywistości zaś rzecz przedstawia się jak następuje:
Przed paru dniami przyjechał kuzyn mój, Rosławski. Wczoraj z papą swym złożył mi wizytę. Nie widziałam go bardzo długo i patrzyłam, jak na nowego znajomego. Patrzyłam z wyjątkową