Page:Nałkowska - Książę.djvu/64

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.




Dzisiaj — w porze na wizytę najzupełniej nie odpowiedniej, nieco zbyt późno mianowicie — przyszła Obojańska.

Ubrana była w aksamitną suknię po kostki bluzkę ciemną z koronek. Była blada i oczy miała szeroko otwarte.

— Dobry wieczór! — rzekła, we drzwiach już zdejmując kapelusz i rzucając go na fotel. — Wiem, że pani się dziwi, więc mówię odrazu: jestem dziś do ostatnich granic zdenerwowana. Mam wrażenie, że całe moje życie wywraca się do góry nogami... I — niech to pani da miarę, jak bezgranicznie, jak nieskończenie jestem samotna — w takiej chwili do pani jednej udać się mogę —

— Rzeczywiście. — Mimo to mogę być tylko dumna — —

— No — tak — — Otóż... A zwracam się do pani dzisiaj, chociaż wiem, że nie jest pani dobra — —

— Zdaje mi się, że obie znajdujemy się już — jenseits...

— O nie — ja już nie... I przyszłam dla tego, że pani za artystyczna, za delikatna jest na to, by być złą — a ja teraz boję się złości, małej złości