Page:Nałkowska - Książę.djvu/225

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.
217
 
 

napięciem woli na tamten brzeg szerokiej rzeki życia, gdzie niema radości dla tego tylko, że niema smutku, a dusze stapiają się w boskiej, syntetycznej, beznamiętnej ekstazie — my żyć tam będziemy obok nieskończoności, młodemi oczami zapatrzeni w wieczność. Ze ściągniętemi brwiami czytać będziemy mądre, wielkie księgi ludzkości, ewangielje wszystkich czasów i narodów — i weźmiemy w siebie wszystko, co nieśmiertelne.

A kiedyś — może — kiedy już przezwyciężymy w sobie ludzi — może jutrznia świata całego stanie się naszą jutrzenką —

Jakże cię kocham za tę nadzieję, śliczna, jasnowłosa dzieweczko, młodziutka i surowa towarzyszko Wiero. Żadna jeszcze kobieta bardziej nie wydała mi się siostrą.

Gdy w nierozumnej radości ściskałam ją za ręce, podniosła na mnie swe ciemne oczy, ujęte w skośne i jakby za ciasne powieki, jak u Japonek, i spytała:

— To wy może jesteście narzeczoną Księcia?

— Ja — odrzekłam — i zarumieniłam się z radości, że to wszystko jest rzeczywistość.

— Kochacie go bardzo? — spytała jeszcze i uśmiechnęła się po raz pierwszy, jasno i łagodnie, jak do dalekiego dnia —

— Tak — odrzekłam znowu.

Ona pomyślała chwilę, poprzednia surowość rozlała się na jej twarzy.

— A — no — wyobraźcie — mnie przed rokiem