mnie rozkoszą, każda radość i smutek, tryumf i lęk... Pomimo wszystko. Śmiech, spojrzenie, słowo — to wszystko, co skonstatować mi pozwala raz jeszcze, że żyję, wszystko, co z łańcucha zestawień i rozumowań pozwala mi wyprowadzić radosny wniosek: ergo sum... To jest dla mnie indywidualnie dostatecznym motywem i usprawiedliwieniem życia...
Słuchałam go bez zdziwienia, tylko ze smutkiem: że dla mnie nie ma nic...
— Jaki pan szczęśliwy — rzekłam banalnie.
Rozumiałam dobrze, że musi być szczęśliwy, skoro jest sobą, skoro nigdy ze sobą nie potrzebuje się rozstawać. Jakże ja sama byłabym szczęśliwą, gdybym zawsze mogła być z nim —
Odwróciłam głowę i brwi zmarszczyłam, by opanować łzy.
Pożegnaliśmy się przyjaźnie i chłodno. Stojąc u drzwi salonu, słyszałam, jak ubierał się w przedpokoju. Sekundy mijające uderzały mi w skronie, jak kamienie. Rozbrzmiał stłumiony zgrzyt zamku i zatrzaśnięcie drzwi.
I to było już nad moje siły.
Przez ciemny przedpokój jednym skokiem dopadłam drzwi wejściowych i otworzyłam je. Łzy, jak grad, sypały mi się z oczu.
Z czarnej jaskini klatki schodowej, nieco z dołu, zabrzmiały przyciszone, lecz wyraźnie niosące się słowa:
— Czy to pani?
Milczałam, tłumiąc płacz.
Powtórzył: