Page:Nałkowska - Książę.djvu/206

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.
198
 
 

mnie rozkoszą, każda radość i smutek, tryumf i lęk... Pomimo wszystko. Śmiech, spojrzenie, słowo — to wszystko, co skonstatować mi pozwala raz jeszcze, że żyję, wszystko, co z łańcucha zestawień i rozumowań pozwala mi wyprowadzić radosny wniosek: ergo sum... To jest dla mnie indywidualnie dostatecznym motywem i usprawiedliwieniem życia...

Słuchałam go bez zdziwienia, tylko ze smutkiem: że dla mnie nie ma nic...

— Jaki pan szczęśliwy — rzekłam banalnie.

Rozumiałam dobrze, że musi być szczęśliwy, skoro jest sobą, skoro nigdy ze sobą nie potrzebuje się rozstawać. Jakże ja sama byłabym szczęśliwą, gdybym zawsze mogła być z nim —

Odwróciłam głowę i brwi zmarszczyłam, by opanować łzy.

Pożegnaliśmy się przyjaźnie i chłodno. Stojąc u drzwi salonu, słyszałam, jak ubierał się w przedpokoju. Sekundy mijające uderzały mi w skronie, jak kamienie. Rozbrzmiał stłumiony zgrzyt zamku i zatrzaśnięcie drzwi.

I to było już nad moje siły.

Przez ciemny przedpokój jednym skokiem dopadłam drzwi wejściowych i otworzyłam je. Łzy, jak grad, sypały mi się z oczu.

Z czarnej jaskini klatki schodowej, nieco z dołu, zabrzmiały przyciszone, lecz wyraźnie niosące się słowa:

— Czy to pani?

Milczałam, tłumiąc płacz.

Powtórzył: