wyszukana i podniosłość w uczuciu tego posępnego rycerza, co kochał niezrównaną — bo nieistniejącą — panią z Tobozo.
Julka zapaliła lampę i zapytała:
— Chcesz może posłuchać, jak śpiewa Kardenio, zdradzony przez kochankę?
Zaczęła czytać:
Albo miłości braknie rozeznania,
Lab ma za wiele w sobie okrucieństwa,
Lub błąd mój nie jest powodem męczeństwa,
Które mi serce szponami rozrania.
Gdy miłość Bogiem — to rozum zabrania
Stawić przymiotom jego sprzeciwieństwa.
Bogu nieznane żadne okrucieństwa!
Któż więc nade mną dzierży moc karania?
Nie ty, kochana! Z DOBRA ZŁE NIE PŁYNIE,
ZE SŁOŃCA PIORUN NIGDY NIE WYSTRZELI,
I z nieba piekło na ziemię nie schodzi.
Trzeba więc umrzeć, bo w strasznej godzinie,
Kiedy choroby ludzie nie pojęli,
To już ratunek chyba cud wyrodzi.
Julka wyglądała bardzo dziwacznie, deklamując z ekspresją i zapałem te żale. Na jej brzydkiej, gminnie wymodelowanej twarzy malował się smutek, kosmyki prostych włosów wymownie chwiały się nad wypukłym czołem.