Page:Nałkowska - Książę.djvu/144

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.
136
 
 

nia, z którego wiosło i ster nie wypadną, czujnego ramienia ci trzeba... Garda!...

A z listu Pani widzę, że wiecznie stoi między nami ten cień... Ten cień, od którego uciekłem aż tu... Hrabia i Pankracy nie złożyli oręża — prawda?... Tylko, że na tarczy mojej, miast znaków herbowych, jaśnieją boskie głowy Feba i Ateny...

W życiu Pani wiele się zmieniło... Przeczuwałem to... I o tego pochylonego pana z nie moją twarzą — najbardziej się bałem...

Trudno mi sądzić, kto z nas dwuch ma słuszność — ale i teraz znowu powtórzyć muszę: bogiem mi Piękno.

A gdzie jest tłum i rynek, tam Piękna niema. Nienawidzę przeto tłumu i rynku.

Zna Pani dobrze to credo — lecz czuję się w obowiązku wygłosić je raz jeszcze — by Pani wiedziała wszystko i bym ja nie łudził się po raz wtóry.

Nie chcę już złudzeń — zarówno dla siebie, jak dla Pani. A zresztą — przywykłem już do mego kamiennego sarkofagu.

Chociaż —

Wczoraj, po odebraniu listu Pani, na wywrotnej rybackiej łodzi, z młodym, smukłym, przepięknym Włochem wybrałem się na jezioro. Tak bardzo chciałem sobie przypomnieć oczy Pani...

Pół leżąc, wodziłem spojrzeniem po odbijających się w błękicie wód cytrynowych i oliwnych gajach, po ruinach starych zamków, rozrzuconych po wzgórzach, przypominałem sobie słoneczne