Page:Nałkowska - Książę.djvu/128

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.
120
 
 

robi na mnie dość określone wrażenie; Julka jeździ na Rosynancie i z chrystjanicznym wyrazem szafirowych oczu jak najczarniejszą wyraża opinję o przyszłości, w czym Jan nie zgadza się z nią zupełnie. — Wszystkie te sprawy napróżno szukają rozwiązania i toną w oceanie rzeczy bezimiennych.

Tej kategorji zajęcia przerwał mi dziś przyjściem swym Zienowicz. Oddał przez służącą jakieś dziwaczne kwiaty i dzięki temu kazałam go prosić.

Przywitał mię bez słowa wyrzutu. Miał tęskny wyraz twarzy i mówił o pięknie. Słuchałam go długo w milczeniu, myśląc o czym innym. W głosie jego wyczuwałam sztuczność, nie byłam w stanie wierzyć w jego gorące zapewnienia miłości, ani reagować odpowiednio na kunsztowne formułowanie uwielbień dla mojej osoby. W duszy mej dokonywały się przełomy, które staną się wyraźne dopiero znacznie później. Nie umiałam znaleźć siebie w chaosie tych zdarzeń niezrozumiałych, które zaszły w tym czasie i powykręcały jak najfantastyczniej wszystkie klasyczne drogi moich myśli. Błąkałam się, senna od zadumania, po krainach mej duszy, obserwując ze skupieniem nieoczekiwane dewjacje zwykłych linji moich rozumowań. Rozpoczynałam już szereg grożących mi, nieuniknionych pożegnań —

— Nie wierzę, nie wierzę, nie wierzę — powiedziałam.

— Dla czego dzisiaj właśnie? Dotąd pani wierzyła —