Page:Nałkowska - Książę.djvu/114

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.
106
 


Odwiozła mię do domu i serdecznie uścisnęła na pożegnanie.

Zadzwoniłam i powoli, ciężko wchodziłam na schody. Nie płakałam już — myślałam o tej strasznej nocy ostatniej, o krzykach bólu, które słyszałam na korytarzu szpitalnym, o Janie, którego Teresa kochała miłością, pełną wyrzeczeń i ofiary...

W otwartych drzwiach mego mieszkania ujrzałam Zienowicza. Zbiegł z paru stopni, by pomóc mi wejść.

— Co to jest, pani Alu, co to znaczy? — pytał. — Czekam od dwuch godzin i umieram z niepokoju. Podobno nie było pani przez całą noc... Co pani robi? Teraz, kiedy niebezpiecznie jest wprost chodzić po ulicy... Jak pani wygląda — — ?

Przechodząc przez przedpokój, spojrzałam w lustro, byłam blada, jak widmo, nieuczesana, miałam powieki czerwone od bezsenności i płaczu.

— Pani Alu, niechże mi pani powie wszystko.

Trzymał mię za obie ręce. Znalazszy się nakoniec u siebie, tylko z nim, uczułam nagle spokój i cichą radość. Byłam tylko zmęczona bezgranicznie.

— Nie zrobiłam nic złego, niech pan się nie gniewa, doprawdy nic złego. Trochę tylko wyszłam ze stylu — —

— Tak? — to bardzo źle — rzekł niemal surowo.

Przypomniałam sobie słowa Julki, że tych dwuch światów nigdy nie pogodzę.

— Proszę, niechaj pan tak nie mówi — powie-