Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/98

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 88 —


W słonecznym blasku, rozśpiewanym słonecznym blasku, które rano srebrem farbuje morze, w południe lazurem, a pod wieczór najczystszem złotem, taje jednak wszystko w duszy jak na śnieżystem polu, taje wszystko w sercu jak w lodowej grocie i łaskawy i dobry czyni się człowiek, a jeśli duma o czem, to jedynie o czemś, co jest piękne, a jeśli zamierza coś, to jedynie coś, co jest dobre. Dziwne to jest, ale w tej słonecznej powodzi nigdy się nie myśli... prozą, lecz zawsze wierszami; na rozperlonej grzywie każdej fali płynie diamentowy rym, szept morza rytm wybija, a wiatr to wszystko wiąże w strofy, cichutkie, dzwoniące, przez nikogo nie słyszane strofy.

Słońce jednakże jest tu tylko tak nieskazitelne i takie odradzające, główna, wielka, królewska osoba, jedyne stworzenie żywe i cudowne, nie robione na efekt i na humbug; albowiem wszystko inne, to jest teatr. Nawet skały, które pyszne płoną w słonecznej kurzawie, ustrojone w wodospady kwiatów, wyrzezane są dziwnie misternie, ubrane w jaką taką sztuczną grozę i wszystko to wygląda jak miniaturowe, z tęczy uprzędzone fatamorgana, odbicie czegoś wielkiego, co istnieje w grozie i potędze, ale gdzieś bardzo, bardzo daleko. Wszystko wprawione w przeczyste lazurowe ramy i wszystko piękne, nie swoją, lecz odbitą od słońca pięknością, niemal bezduszne, sztucznem żyjące życiem. Jak cudownej piękności kokota wygląda Riviera, dama kameljo-