Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/95

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 85 —


Wiezie cię windą, wiezie i pokazuje pokój z cudownym widokiem na sąsiedni strych, gdzie się suszą dwa fartuszki i gdzie trzepią dywany.

— Voila! To jest bardzo ładny pokój.

— A gdzie jest słońce?

— Jak pan to rozumie? U nas zawsze jest słońce.

— A czemu teraz niema?

— Teraz? Ach, teraz. To w istocie dziwne, że teraz niema...

— W takim razie, kiedy tu będzie słońce, niech mi pan da znać. Do widzenia panu...

Gdyby się w jednej setnej części sprawdziło to, czego ci ten człowiek życzy w tej chwili, nie doszedłbyś do bramy. Wreszcie jednak gdzieś osiądziesz, gdzie można z pyłu otrzepać obuwie, gdzie jest kominek, w którym nigdy się nie pali, gdzie na kominku jest zegar, który nigdy nie chodzi, gdzie jest kaloryfer, który powinien być chórzystką, nie kaloryferem, bo wcale nie grzeje, za to jednak jest stary, upudrowany kurzem i ciągle śpiewa, gdzie jest telefon, ale taki dla głuchoniemych, co to gadasz w niego, jak dziad do obrazu, a on nic „na szafce stoi, nikogo się nie boi“, gdzie jest „landszaft“, którego żaden malarz nie podpisał, ale muchy za to bardzo często, gdzie jest wanna, która jednak sama powinna się wykąpać, gdzie jest szafa z lustrem, ale z takiem lustrem, że kiedy w nie spojrzysz, tracisz w tej chwili ochotę do życia, gdzie jest kałamarz, ale z mazią, i pióro, którem tylko wyroki