Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/87

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 77 —


— Straszna wojna, panie brygadjerze, — trzech moich braci zginęło... Jeden był feldmarszałkiem...

— I pan tu przyjechał wypocząć? — mówi on tkliwie.

— Tak, panie brygadjerze, ale widzi pan, nieszczęście z papierosami...

— Trudno, obowiązek, bardzo pana przepraszam, ale nie wolno. Czemu pan nie zadeklarował? Pan brygadjer jest tak uprzejmy, że nawet nie oczekuje odpowiedzi na to pytanie, tylko pisze dalej swój straszliwy protokół, który opowie dziejom Francji, że za czasów rządów pana Reymunda Poincaré’go, przychwycono dwieście papierosów w miejscowości Garavan o godzinie piątej rano...

— Panie brygadjerze, proszę mi powiedzieć, ile mam zapłacić, abym sobie poszedł.

— Musi pan czekać, aż wstanie pan szef.

— A czy pan szef wstaje wcześnie?

— Jak się zdarzy. Czasem o jedenastej...

— A czasem wcześniej?

— Nie, czasem później...

O, święty Pecoranie! — krzyknąłby w tem miejscu Robert Bracco.

Pot kroplisty wystąpił mi na czoło. Strach! Upadłem na krzesło wedle dantejskiej recepty „jako człowiek martwy pada“... A jeżeli pan szef mnie na złość umrze?

Pomyśl sobie, co się dzieje dalej. Mam czekać od szóstej rano, aż pan szef wstanie; uprzejmie