Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/74

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 64 —


Ożywił scenę w jednej chwili, dumny ze swej roli, czując, że w tej chwili wszystkie gwiazdy patrzą na niego z niezmiernym podziwem, jak głupie podlotki na wielkiego aktora, który chociaż bez gaży i bez emerytury, najwspanialsze grywa role, stary wyjadacz, co więcej wyratował autorów i kiepskich dramatycznych poetów, niż jest gwiazd na niebie.

Wysłuchał dostojnie całego śpiewania, poczem, kiedy Radamesa przychwycono na zdradzie, spłynął z ponad sceny z tym pysznym gestem, który znaczy, iż on wszystko rozumie i wszystkiemu przebaczy. Zrobił gębę bardzo tragiczną i popłynął, niby ręce załamawszy, w stronę Medjolanu, aby nie widzieć tego, co się dziać będzie w tłumie przy wychodzeniu z amfiteatru.

Tłum zaś wypełznął na ulicę i, opowiadając sobie wrażenia z tego nadzwyczajnego przedstawienia, szemrał jeszcze długo, spać nie dając Julji Kapuletti w fałszywym grobie.

Ciebie jednak, drogi przyjacielu, sądzę, że dobrze do snu przysposobiłem, jeśliś nie usnął już w połowie czytania tego listu. Jeśli tak jest, śnij tedy słodko i niech Ci się przyśni, żeś znalazł dziesięć koron, nikt Ci bowiem lepiej nie życzy odemnie. Pokój z tobą!