Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/69

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 59 —

i togi i straszno się czyni człowiekowi; dobywasz z potwornego zgiełku zupełnie wyraźny ryk lwów i nawoływania się gladjatorów. Trzeba zamknąć oczy, gdyż dreszcz przebiega po człowieku.

A tłum się zniecierpliwił. Ktoś krzyknął głośniej i ktoś klasnął w ręce. Zdaje się, że gwiazdy zbladły, taki się podniósł wrzask; tłum się zakołysał, nabrał w piersi oddechu, wtulił głowy w ramiona i krzyknął. Morze się rozpętało i topiel. Klaskanie brzmi jak suche, trzaskające karabinowe salwy, zamęt wiruje nad areną, jak splątany tuman, porywa najspokojniejszych i unosi. Już wszyscy krzyczą; wyłażę tedy na krzesło i krzyczę także rozdzierającym, tragicznym głosem, jakbym nagle zwarjował. O co mi idzie, Pan Bóg jeden wie, bo ja nie wiem, alem się wykrzyczał za wszystkie czasy; to jednak mnie pociesza w obłędzie, że piękna niewiasta z pyszną twarzą Popei po lewej mej stronie siedząca, krzyczy także, po prawej zaś mej stronie ktoś się wydziera — przysięgam Ci! — po serbsku.

Ażeśmy się zmęczyli wszyscy i amfiteatr oddycha ciężko, jak furjat po nagłym napadzie szaleństwa, co jednak trwa niedługo, wielkiemu bowiem polipowi znów coś nagle strzeliło do łba, więc jakby na komendę czterdzieści tysięcy ludzi wydobywa białe (i prawie białe) chustki i poczyna niemi powiewać zupełnie histerycznie, umilkłszy jednak na moment dla tem większego efektu. Jakby niepoliczone stado białych gołębi padło na amfiteatr, widok jakby przesłonił gęsty, ogromny-