Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/60

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.



II.

Każdy hoteli na Lido ma jedną rzecz taką samą i jedną swoją osobliwość; taką samą, złodziejsko podłą jest kuchnia; — zjedz kawał zaoliwionej ceraty, a zjadłeś kotlet z Lido, wziąwszy potem gruźliczną kość, owiń dokoła niej starą gazetę, a będziesz miał pulardę. „Całe szczęście, że jestem łykowaty“, rzekł u Dickensa indyk, którego miano zarznąć, ów zaś, którego ci dadzą w jakiejś Hungarji, już nawet nic nie mówił, zwątpiwszy przed śmiercią sam o sobie.

Należało poradzić Altenbergowi, aby odpowiednio do swego tytułu „Jak ja to widzę?“ — napisał po wyjeździe z Lido książkę pod napisem „Jak ja to strawię?“ Osobliwością zaś hotelów jest jakaś znana figura, w jednym tedy mieszka książę Abruzzów i d’Annunzio, w innym Altenberg, w innym znów Herman Bahr i jego broda, równie jak on pyszna i wspaniała, w innym aż tenor Jadlowker. Nawet małe wille mają swoje sensacje; w jednej z nich, w Ortensji, mieszka jakaś śliczna Polka, piękna jak as coeur, cały bowiem dzień gra w bridge’a, i jakaś jej ciotka, wyglądająca na damę pique Czajkowskiego. Całej