Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/46

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 36 —

nie nauczył po włosku i dotąd nie zmienił rosyjskiej koszuli. Włosi dlatego tylko uważają go za tak wielkiego.

Przedstawienia nie zaczynają mimo spóźnionej poty, bo niema jeszcze „stałego“ gościa. Idzie... już przyszedł mąż... nie!... niewiasta... Nie! Przecież mąż! Ma wąsy i brodę, ale chodzi w sukni kobiecej. To malarz Diefenbach. Widziałeś kiedy, kochany ziomku, a mój czytelniku, starą kanapę, którą zjadły mole? To jest Diefenbach. Wdział na siebie chałat, zdjął wszystko pozatem i żyje z „naturą“, ale zdaje się, że natura, która lubi czystość, nie chce żyć z nim. Malarz ten, mający w Niemczech dość głośne nazwisko ze względu na swoją oryginalność przedewszystkiem, robi wrażenie starego pajaca, który maluje „symbolicznie“. Na jednym z jego obrazów odbywa się taka awantura: człek jakoby zabił jelenia, co zgrozą przejęło Pana Boga, gdyż ukazał się ponad jeleniem i błyskawicami oczu poraził myśliwca. Pan Bóg jest ni mniej ni więcej, tylko portretem Diefenbacha, z czego musi być niesłychanie dumny. W obrazie tym, ukryta jest, zdaje się, symboliczna przestroga, że nie należy polować w miesiącach, które kalendarz myśliwski nazywa ochronnemi.

Na każdym poza tem obrazie Diefenbacha sterczy zasadniczo sfinks, co zapewne oznacza coś głębokiego, albo tańczy kobieca postać, w mglistym stroju, co już znaczy coś potwornie głębokiego. Obrazami tymi handluje mistrz w spo-