Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/43

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 33 —


Płyniemy już spokojnie; jakaś jeszcze fala ujada za nami z tyłu i pluje pianą w stronę łodzi, która dumna, otrząsa się gwałtownie i wpływa na toń spokojniejszą, poza strefą „przeciągów“.

— Śpiewaj, Salvatore! — rzeknę rybakowi.

— Teraz już nie potrzeba... — rzeknie rybak — ale ta jazda warta jest sto lirów. (Po targu dostał osiem).

Przed nami otwór do lazurowej groty. Właśnie nadjechał statek z Neapolu i przywiózł kompanję Anglików, złożoną z dwustu osób, które będą zwiedzały grotę. Patrzymy z pogardliwą litością na tych nieśmiałych ludzi, którzy pośród straszliwych krzyków lęku, przebywają w łódkach drogę ze statku do groty; wysiadamy na ląd i, stanąwszy na kilku stopniach kamiennych, sterczących z boku wejścia do groty, urządzamy sobie znakomite przedstawienie operetkowe, obserwując, miny Angielek przy wjeździe w głąb czeluści. Zabawa niesłychana! W każdej łódce trzy Angielki, a każda o pół metra dłuższa od łodzi, przy wjeździe zaś w wązki otwór groty musi każdy, aby głowy nie postradać, położyć się na wznak na dnie lodzi.

Łodzie wyglądają jakby napełnione trupami; jeden w niebieskich okularach chce sobie dodać odwagi i uśmiecha się. Boże! Ten uśmiech wart całej noweli; tylko paraliż zdobywa się na taki uśmiech, albo gwałtowne kurcze żołądkowe; tak się uśmiecha człowiek, który wypił litr octu, albo