Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/22

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 12 —

czujny złodziej, powoli, ostrożnie podnosi poszycie brogu, a widząc, że nikt nie patrzy, zrywa go jednym ruchem i ciska na odmęt, który z nim ucieka pędem, złoczyńca niecny.

Wszystkie drogi odcięte, — ani w przód, ani w tył; a woda rośnie, jakby na całej fabryce drożdży, kipi i szumi.

Wierzby podniosły w górę chude ręce i głowy dźwignęły wysoko, więc wichr nagle powiał, fala wydęła się bezczelnie i ułapiła wierzby za włosy. Już po nich! głowy im tylko sterczą, pełne guzów, zidjociałe i owite wieńcem zeschłych trzcin.

Fala, rozwydrzona i bez najmniejszego powodu wściekła, dopadła pierwszej chałupy, wyjąc:

— Wynosić się!

I jak komornik, z bączkiem na łbie, wyrzucać poczęła jakoweś bety, jakoweś kołyski i inne takie chude sprzęty, na których się człowiek rodzi i umiera.

Paralitycznie wykrzywiona stodoła opiła się straszliwie wody, wydęła potężnie brzuch i za chwilę pęknie.

Wszystko to widać z okien. Widać także, jak wysoki młyn, indywiduum, które z obłąkanym hałasem wodzi tę wodę za nos przez cały rok — teraz nagle spokorniał i uśmiecha się do toni, jak faryzeusz. Przecież on nie chciał, przecież jemu kazali, cóż on winien? — już więcej tego nie zrobi, przecież on szanuje i rzekę i wszystko razem — opowiada się i tłu-