Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/195

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 185 —

człowiek o żelaznej energji, całą duszą tej sprawie oddany, poszeptał z tą najszlachetniejszą duszą niewieścią. P. Jelska pojechała w swoim fartuchu białym do Warszawy i musiała tam ludzi olśnić sercem i zdumieć ich ogromem swego poświęcenia, bo znaleźli się zacni dyrektorowie banków, którzy pożyczyli. I jest już trzecia willa; jest to willa „Oksza“, wspaniały dom, który właśnie przerabiają. Jest to ukochane dzieło p. Kosińskiego.

I co dalej? Niech nato już odpowiedzą serca ludzkie. Gdyby ludzie mogli widzieć, jak ja to widziałem i tę kobietę i te dzieci chore, zdrowiejące, pełne ufności, wymieniające między sobą dusze i serca, biedny student z bladym chłopakiem z suteryn, mizerna panienka z biura z kaszlącą szwaczką, — gdyby widzieli tę nędzę, którą kilku ludzi ratuje z rozrzewniającem poświęceniem, — gdyby to dzieło małe, a tak bardzo wielkie, tak ciche, a tak niezmiernie, widział pan minister Zdrowia Publicznego — możnaby być spokojnym. Tylko, że oni tam wszyscy, a cicha, skromna pani Klara Jelska przedewszystkiem, nie umieją prosić. Myślą, że to przecież obowiązek święty każdego, aby wesprzeć taką pracę ogromną, co ma zachować młode pokolenie, śmierci je wyrwawszy. Więc się ważę na wołanie w ich imieniu, i w tej chwili chciałbym, aby każde moje słowo miało kształt serca, aby patrzyło w dusze ludzkie przelękłem, proszącem, męczeńsko cichem spojrzeniem chorego polskiego dziecka. Któż nie drgnie, takiem spojrzeniem dotknięty. Tak patrzy w lu-