Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/180

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 170 —

albo na miesiąc do Zakopanego. A właśnie, że się trzeba teraz zastanowić, jak się w Polsce bawią? Na tym wieczorze w Zakopanem widziałem, jak się bawili przed laty w „Zielonym Baloniku“, na idjotycznym „reunionie“ widziałem, jak się bawią teraz.

Kiedy się zbierze teraz kilku zacnych Polaków na „zabawę“, wygląda to tak, jakby sobie każdy przedtem na tę uroczystość wyrwał sześć zdrowych zębów; aż dziw, że nie śpiewają: „Mnie biednemu tęskne życie, bo mam w sercu żal“... I djabli biorą całą zabawę, jeśli się towarzystwo nie urżnie; wtedy przynajmniej czasem ktoś kogoś zdzieli po łbie, albo nawymyślają od „fałszywych psów“ i od wszelkich choler. Wtedy zresztą też są smętni i czynią to bez temperamentu, jeśli zaś są wytworni i piją smutno, wtedy np. we Lwowie, hucznym kiedyś i cudownie narwanym, śpiewają zawsze wspaniałą pieśń na miejscu spłodzoną: „Zmącona krynic toń... (Boże drogi!) — „Nie pachnie kwiatów woń... (woń i nie pachnie, ha!) – „Gdzie człowiek zwróci się, smutno i źle“

Serce się kraje, takie to jest śliczne i smutne!

Na reunionie wleje w siebie panienka złotowłosa sześć większych i „szaleje“; tak wygląda teraz polska zabawa. „A znasz ty polskie zapusty“? Znam, znam! Kilku się spiło na śmierć, kilku narzeka na rząd, reszta gra w karty, „bo marka spada“.

To też z rozczuleniem patrzył człowiek na tego