Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/135

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 125 —

fałszywej perły Tatr, do Zakopanego i którzy przez kilka tygodni napełniali je takiem zgorszeniem, że w bystrych potokach ryby zdychały, co można było łatwo sprawdzić w co drugiej knajpie zakopiańskiej i w niejednym pensjonacie. Ile zaś ci ludzie wypili, o tem może dać wyobrażenie fakt, że Karpowicz trzykrotnie w tym sezonie zatrzymywał śluzą przepływający obok jego restauracji potok, w celu pośpiesznej fabrykacji wina.

Ludzie ci mieli zasadniczą podstawę do rozpaczy. Chodzili po Zakopanem w dzień i w nocy, pilnie czegoś wypatrując; szukali pod mostami i w krzakach, w lasach i górach.

— Czemu idziesz, frasowity? — zapytałem Boya.

Człowiek ten, mało znany poselstwu polskiemu w Paryżu, miał na twarzy siedem zielonych rozpaczy.

— Szukam chrześcijanina! — odrzekł mi ponuro.

Przez cały wogóle czas pobytu szukaliśmy z trudem i mozołem i naliczyliśmy ze trzy tuziny chrześcijańskich twarzy, co nas napełniło niejaką otuchą, tak, żeśmy chcieli odśpiewać chóralnie „Rotę“. Nie opuścił nas jednak niepokój, wydaje się bowiem, że „śpiący rycerze w Tatrach“ usnęli przed wiekami, każdy ze swoim osobistym żydem; rycerze się obudzili, więc ich pan generał Galica zabrał w tejże chwili do wysokogórskiej kompanji, żydowie zaś zostali w Zakopanem.

Przychodzisz tedy wieczorem do knajpy na