Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/123

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 113 —

„Juljusza Cezara“, w którym powiedziano jest, by się Cezar strzegł bardzo ludzi chudych, za wiele bowiem myślą ci ludzie bez ciała! Ten mój przyjaciel jest też, wedle szekspirowskiej recepty, bardzo myślący i od czasu do czasu tylko, dając czemuś swoją aprobatę, wykrzykuje w narzeczu nieco portugalskiem jakieś obłąkane: „Ha! ha!“ W tem jest wszystko.

Słuchając tedy naszych biadań, zrozumiał widocznie powagę chwili, gdyż nic nie rzekł; bardzo głęboko o czemś myślał, bardzo długo, dokumentnie z napięciem, potem z dostojną powagą bociana, który idzie połknąć żabę, poszedł — do maszyn.

— Wróć się! — krzyknąłem za nim. — Tam śmierć!

— Ha! ha! — odrzekł mi z powagą, nie odwracając głowy.

Wiedziałem, że mi zbójca nic nie zostawi po śmierci, ale mi go było żal; zawsześmy doskonale sobie milczeli o wzniosłych rzeczach. Poszedł i nie wrócił. Iść po niego? Poco, do stu djabłów? Mózg tego człowieka obryzgał już powałę, jedna ręka wisi zapewne na oknie, druga na elektrycznej lampie, nogi są wewnątrz straszliwej maszyny, a zęby powpadały gdzieś do odpowiednich magazynów z czcionkami. Wiele tak minęło godzin, podczas których przeżyliśmy całą rozpacz oczekiwania kogoś, co niema wrócić... Mój Boże! Trzeba było wysłać deputację we frakach, upaść do nóg panom zecerom, oddać im