Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/112

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 102 —

pominę jednakże sposobności do opowiedzenia ci, jak Nicea, za przykładem Paryża, raduje się w noc wigilijną, która jest generalną próbą do szczytu idjotyzmu, do nicejskiego karnawału.

Pierwszem oto chrześcijańskiem przykazaniem Francuza jest owo potężne: „upij bliźniego swego, jak siebie samego!“, co Paryż czyni dokumentnie, a Nicea z równem poszanowaniem; nikt nie traci tyle przytomności, aby nie liczyć za wszystko w tę noc bezczelnie drogo. Niema jednego stolika w żadnym lokalu, któryby nie był zamówiony na godzinę mniej więcej dwunastą, a że mleka o tym czasie nikt nie pije, to wiadomo; dzieje się tedy na chwałę Pana, że cała Nicea jest pijana zaraz po północy i zaczyna ryki.

Kokocięta się popiły z melancholji, gruby episjer z radości, cudzoziemiec poto, ażeby uchodzić za bywalca, biedaki z rozpaczy, bogacze z nudy, kelnerzy dla towarzystwa. Każdy lokal bucha wrzawą, zgiełkiem, muzyką, oddycha potem i szampanem; pijacki nastrój rodzi niesłychane pomysły, wynajduje sobie najniemożliwsze zabawy, byle tylko krzykliwe. Francuz pijany wdziewa na głowę papierowy kask i dmie w papierową trąbę, albo w inną jakąś djabelską maszynę, aby tylko przekrzyczeć sąsiada, który tańczy z krzesłem, przytupując mocno. Są jednak i rozczulające obrazki: obok siedzi przy stoliku jakieś tańszej sorty kokocię, trzyma w rękach otwartą ostrygę i wlewa do niej gorzkie łzy, zamiast cytryny, twierdzi bowiem, że słyszała z ca-