Page:Makuszyński - Połów gwiazd.djvu/244

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
240
KORNEL MAKUSZYŃSKI

Słońce spogląda na powolne skony...
Wszystko w gorączce i wszystko jest we śnie
Lub patrzy tępo, czy ze wschodniej strony
Wiatr gdzie nie pełza... Skrzywiona obleśnie
Nędzna w ulicach śmierć się włóczy chuda,
A przed nią stąpa ledwo żywa — nuda.

Wszystkie pragnienia nieżywą gromadą
U progu domów leżą, bowiem dalej
Lecieć nie mogły, a myśli się kładą
Na mózg ciężarem, aż je żar popali.
Jakieś się widma rzeszą włóczą bladą
Przed trenie mętem, zwołane z oddali,
Słowa mrą w ustach już w chwili narodzin,
Nikt nic nie mówi, nikt nie liczy godzin...

Gdyby wieść przyszła teraz, że zgryzoty
Duszę ci zżarły, — stałbym, jako stoję.
Mnie nuda zżarła, więc nie mam ochoty
W półromantyczne bawić się nastroje.
Ciężkie przez dżumę są słoneczną loty...
Znam zresztą wszystkie już pragnienia twoje,
Więc duszy trudzić nie chcę i nie mogę,
Ani słać nie chcę moich tęsknot w drogę.

Nie miłość bowiem nad duszami włada,
Lecz nuda dzierży je w bezmyślnej dłoni,