Page:Makuszyński - Połów gwiazd.djvu/221

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.



ROMEO I GIULIETTA



Senne wzdłuż murów chwieją się cyprysy,
Czarne noc na nich rozwiesiła płótno;
Ojciec Laurenty czyta z gwiazd napisy,
Miłości wróżbę snując bałamutną.
Drzew martwych rzędy, zda się jak kulisy,
A jam jak aktor, który mówi smutno,
Mercucio bowiem zmarł dziś na mych rękach,
Ze słów igraszkę w strasznych czyniąc mękach.

Po dzikiem winie w okien twych framugi
Szept mój się wije, co siebie nie słyszy,
Drogę westchnieniom czyniąc, co jak sługi
Od ust mych biegną do zamkowej niszy,
Od ust w poselstwie. Jęk wołania długi
Na ganek wzlata jak na skrzydłach ciszy,
A potem do stóp twych jak żebrak pada,
Byś wyszła, nim się noc dniem stanie blada.

Ukryty w płaszczu, wsparty o pień drzewa
Czekam, w czekanie zamieniony cały,