Page:Makuszyński - Połów gwiazd.djvu/217

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
213
TRAGEDYE DZIECIĘCE

Z porozrywaną łusek zbroją jasną,
Pogięte mając ze skrzydeł puklerze.
Oto im oczy we mgle śmierci gasną
I giną jako ten, co skarbów strzeże,
I nie chcąc skarbów pysznych odda wrogu,
Trupem swym zamknął wejście w skarbca progu.

Oto umarło wszystko twoje kwiecie,
Kwiaty przedziwne, skarby twe zaklęte,
Wonne jak włosy twoje, a jak dziecię
Przeczyste, jako świętość wielka, święte.
Takich już nie ma dzisiaj na tym świecie,
One ostatnie były — śmiercią tknięte.
Oto je wszystkie mam zwarzone w ręce.
Już nie są blade, bo pożółkły w męce.

Nie płacz, łzy bowiem na tę śmierć za tanie,
Kwiaty zaś twoje były dziwnie dumne.
Z pod łez ciężaru żaden trup nie wstanie.
Nie łkaj... pospólstwo wnet się zbierze tłumne.
Niech cisza będzie z nimi, a nie łkanie.
Z kart mego listu uczyńmy im trumnę
Na jednej karcie wypisz ich nazwisko
I zrób dopisek: tu śmierć ma siedlisko.

Potem zapadniem w ciszę, tę bez słowa,
Która jest dobra i błogosławiona.