Page:Makuszyński - Połów gwiazd.djvu/195

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
191
MARYA Z MAGDALI

A tyś je może skryła między swoje graty,
Między szklane paciorki i z papieru kwiaty?
Nie pomnisz?... Może który z kochanków bez liku,
Kiedy wreszcie o cnotę twoją dobił targu
I całował ze wstrętem, — nagle, wśród okrzyku
Jak gdyby się z długiego obudził letargu —
Wstał i poszedł, szeroko rozwarłszy źrenice?
Może kto w twym barłogu zgubił tajemnicę,
Możeś gdzie podsłuchała? Och! te oczy głupie...
Dziwisz się, że ci powieść prawię bałamutną,
Kupiwszy cnotę twoją! Tajemnicę kupię,
Nie bój się. Blady jestem, jak mych żaglów płótno,
I tak mi jest niezmiernie i tęsknie i smutno,
Że się nie dziw, gdy płakać zacznę... O, niewiasto!
Jeszcze nigdy przed tobą nikt nie płakał w życiu,
Lecz widzisz, łez się nigdy nie nosi na miasto,
A szkoda łez wylanych przed sobą, w ukryciu.

Kupiłem cnotę twoją, lecz twój skarb dziewiczy
Niech inni sobie wzajem przekazują w spadku,
Niechaj inni dostają mdłości z twych słodyczy.
Posłuchaj; rzekłem tobie wszystko o mym statku,
Co czeka jak ptak biały i do jazdy gotów,
O sobie, że w męczarni tęsknię do odlotów...
Nie znam drogi... niewiasto! słuchaj, co ci powiem,
Uważaj, wszystkie myśli zwołaj i patrz we mnie.
Ja usnę, ty zaś przy mnie skryj się za wezgłowiem,