Page:Makuszyński - Połów gwiazd.djvu/186

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
182
KORNEL MAKUSZYŃSKI

Podliłem się... Jam bowiem prosił u mej braci,
By jednej uwierzyli chociaż łzie, gdym w męce
Wił się strasznej i bolu... Niech im Bóg zapłaci
Te łzy, które z krwi były, a były dziecięce...

Podliłem się... i oto przed mą winą klęczę,
Bom miłość z piersi rzucił tę, co krwią się znaczy
W proch pod nogi niegodne; kochanka z nich tęcze
Na hafty snuła cudne... Niech jej Bóg przebaczy...

Niech teraz rozszaleje we mnie wszystko wnętrze
I niech szaleństw rozpaczą nowych dróg wygląda;
Niech zginie to, co było dla mnie przenajświętsze,
Niech niczego odemnie teraz nikt nie żąda...

Prócz szaleństw, cudnych szaleństw!... Jeśli mnie gdzie słyszy
Twoja dusza w tej chwili: wiedz, że z twarzą hardą
Czekam teraz, a kiedy z stęchłej wyjdziesz ciszy,
Przyjmę ciebie nie hymnem, lecz cię przyjmę wzgardą.

Sam stoję; wszak szaleństwu nie trzeba podpory,
A srebrnych łat żywota nigdy nie doczeka.
A nie wejdzie w tę rzeszę, kto jest zdrowiem chory,
I nie wejdzie, kto z bożej prostoty kaleka.