Page:Makuszyński - Połów gwiazd.djvu/141

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.



BÓG



W komnacie mojej cichej, w wonnych dymów chmurze,
Które latały, jakby ptaki na wylągu,
Stał bóg przecudny, w białym rzezany marmurze,
Mówiący do mnie greckie, dziwne sny z posągu.

Oto go w krąg błądzące dymy już nie stroją,
Młotem mu odwaliłem dziś słoneczną głowę...
Kochanka moja bowiem, o śmierć prosząc moją,
Całowała mu nocą usta marmurowe.