Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/38

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 32 —

stchnęła pani Kierczowa, — porządny człowiek nie ma szczęścia...

Pan Paweł Kiercz zemdlał...

........................
........................
........................

Minęły od tego czasu tygodnie.

Po świecie chodziło widmo człowieka, który się kiedyś nazywał Pawłem Kierczem; skóra na nim pożółkła, wychudł, miał ustawiczną gorączkę. Od dwóch tygodni człowiek ten nie zmrużył oka. Żona patrzyła na to wszystko przerażona, lamentowała, dawała na msze, — nic nie pomagało. W dzień to się czasem zdrezemnął, ale budził go najmniejszy szelest; wtedy się zrywał przerażony i obiema rękami chwytał się za piersi, dziwnie wzdęte. Zdawało się, że między piersiami państwa Kierczów nie było już teraz różnicy, Kiercz bowiem nosił teraz swój skarb na piersi w irchowym woreczku.

Czasem znów godzinami całemi przeglądał encyklopedje, albo też wertował stosy jubilerskich cenników; gdziekolwiek można było cokolwiek przeczytać o perłach, to wszystko pan Kiercz przeczytał. Jeść nie mógł, tylko wypijał morze wody, wreszcie się począł słaniać na nogach. Zniósł czcigodną instytucję wspólnej sypialni i sypiał w oddzielnym pokoju, u którego