Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/39

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 33 —

drzwi poprzybijał wymyślne stalowe zamki, w okno zaś kazał wprawić kraty. Nie uległo najmniejszej wątpliwości, że pan Kiercz zwarjował, lub co najmniej, że warjuje powoli, ratami; takie przynajmniej przekonanie miała o nim pani Kierczowa, która jednego dnia uklękła przed nim niespodzianie i poczęła go błagać, aby poszedł po poradę do lekarza. Nie chciała mu powiedzieć wprost, żeby sobie dał opukać głowę, zwróciła więc jego uwagę na inną część ciała, chcąc pośrednio wskazać na źródło choroby.

— Pawełku, — powiada, idź do doktora...

Pan Kiercz spojrzał na nią błędnie.

— Idź, na miłość boską!

— Nic mi nie jest, nie pójdę...

— Jakto nic? Daj sobie tylko zbadać piersi...

O nieszczęsne słowo! Usłyszawszy je, wściekł się pan Kiercz i oto małżeńskie szczęście odleciało, jak złote ptaszę, albowiem pan Kiercz rzucił się na żonę, jak tygrys i sprał ją, od zmysłów odszedłszy. Pozostawił na niej sińce dość dużych wymiarów, uszkodził jej ucho, które spuchło niepomiernie, a w garści pozostał mu kosmyk, rzewny kosmyk lnianych włosów żony.

To był początek tragedji.

Zauważył widocznie pan Kiercz, że mu trochę ruchu w jego zdenerwowaniu pomaga,