Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/191

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 185 —

gada, ten może jest przebranym perskim ministrem. Poprosił więc tylko skromnie:

— Niech pan przynajmniej wytrze nogi!

— Nie mam zwyczaju! — rzekł spokojnie Szczygieł.

Ekscelencja przyjął go z wielką rewerencją i powiada:

— Pański talent jest wybitny, panie Szczygieł, talent ten musiał zyskać uznanie. Obraz pański jest cudowny.

— Ramy ładne — mówi ten bałwan.

— Obraz jest piękny, nie o ramach mówię — rzecze dygnitarz, patrząc na niego podejrzliwie — i za obraz dostał pan złoty medal. Zadowolony pan?

— Podobno... — rzekł Szczygieł.

— Jak to podobno? Pan ma dziwny sposób wyrażania się. Pan się powinien cieszyć, to nie jest przecie mała rzecz takie uznanie.

— Będą pyskować!... — powiada ten niepoprawny buszman.

Ekscelencja zbaraniał.

— Pan — powiada — używa zbyt popularnych zwrotów. Zresztą mniejsza o to. Cóż pan teraz maluje?

— Coś gołego — powiada Szczygieł.

— Aa! to pewnie bardzo zajmujące!...

— Wcale nie!