Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/192

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 186 —


— Czemuż to?

— Zbyt włochaty akt...

Dygnitarz zawahał się przez chwilę, co ma z tem uczynić, ale się uśmiechnął, potem zawrócił z tej niebezpiecznej drogi i rzecze:

— Pan przyszedł podziękować za odznaczenie?

— Wcale nie.

— Jakże to? więc z czem pan właściwie przyszedł?

— Nie wiem.

Dygnitarz zaczął podejrzewać siebie samego, że zwarjował.

— To dziwne! — powiada — nie wie pan po co przyszedł, ale przyszedł...

— Mówili, że trzeba.

— No to już, dobrze, dobrze. Pan bardzo jest zajmujący człowiek i słowo daję, że ciekawy. Będę o panu pamiętał. Żegnam pana.

W tem miejscu podał Szczygłowi dwa palce, których malarz z wielkim dotknął szacunkiem, ale się nie ruszył z miejsca. Dygnitarz powiada:

— Na co pan jeszcze czeka?

— Jeszcze na trzy palce — mówi Szczygieł ze śmiertelną powagą.

Opowiadali, że ten szanowny dygnitarz najpierw poczerwieniał, potem wielkim dla Szczygła