Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/179

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 173 —


— Szczygieł, przytulisz mnie?

— Można... — odrzecze on.

Niezdecydowanym ruchem ręki pokazał mi odpowiedni departament w swoim apartamencie i tyleśmy ze sobą gadali; bez ceremonji brał mi ze stołu wiersze, jeśli trzeba było rozżarzyć w samowarze węgle, ja bez ceremonji stawiałem na jego obrazie miednicę, aby nie rozlewać wody na podłogę. Dwóch ludzi bez żółci zawsze znajdzie sposób życia.

Zauważyłem jednakże, że Szczygieł, który nas obu szczerze kochał, dziwnie posmutniał od czasu ślubu Chrząszcza, choć o tem nie wspominał; raz jeden tylko, pamiętam, wskazawszy palcem na gębę Szymona, którą kiedyś namalował, powiada:

— Był powóz?

— Jaki powóz, gdzie?

— Na ślub?

— Aha! na ślub... Pewnie, że był.

— To źle!

— Czemu źle?

— Lepszy karawan...

Ja mu na to:

— Podrap się, Szczygieł, bo cię coś gryzie.

— Tak... gryzie... — rzekł Szczygieł i zamyślił się.

Ja zadumałem się również. Szymona nie