Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/178

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 172 —

mył rąk, lecz, żeby sobie zrobił zimny okład na głowę.

W tych to dniach odbył się cichy śłub Szymona z Andziulką, mimo tego, że ona była w żałobie. Stara płakała, ja płakałem, Chrząszcz był jakiś uroczysty, Andziulka dziwnie poruszona. Dali nam jakiegoś obrzydliwego wina i wtedy dopiero poznałem, jaką świnię alkohol może zrobić z człowieka; czy kto temu uwierzy, czy nie, faktem jest, że gdy Szymon z Andziulką zniknęli od stołu, a ja zostałem sam na sam z tem starem żelaziwem, z tą zjełczałą ropuchą — piłem jej zdrowie i szczypałem ją w łydkę, na co ona odpowiadała jakimś grubym śmiechem nie z tego świata, albo też piskiem, jaki wydaje z siebie pęknięty balon gumowy.

Skończyło się nasze życie z Szymonem Chrząszczem i oto jednego dnia, odesławszy mu, co było jego, zawinąłem mój majątek w ręcznik i powędrowałem do apartamentu Eustachego Szczygła, który od czasu, kiedyśmy mu kazali zrobić sobie okład na głowę, wogóle nie utrzymywał z nami stosunków. O małżeństwie Chrząszcza wiedział zapewne, nie powiedział jednak w tej sprawie ani słowa.

Przychodzę do niego z mojemi meblami w ręczniku, a on się nawet nie zdumiał. Powiadam mu: