Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/146

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 140 —


— Z pewnością, mamusiu!

Gdzie one miały trafić i po co? Chrząszcz wybałuszył oczy, ja nadstawiłem uszu.

— Panie Chrząszcz!

— Słucham, szanownej pani...

— Widzi pan, że ja i moja córka jesteśmy w grubej żałobie?

Zrobiliśmy obaj jak na komendę maitra od pogrzebu, miny wprost z katafalku; Chrząszcz omal, że się nie rozpłakał.

— Ja ją noszę po mężu, a ta sierota po ojcu. Był to wprawdzie jej ojczym, ale ona go kochała jak ojca, a on ją jak córkę. Czy nie prawda Andziulko?

Cudownej dziewczynie oczy nabiegły łzami i spojrzała w niebo, gdzie zapewnie siedział na obłoku ten umarły ojczym i cieszył się w sercu, że został ktoś na ziemi tak śliczny, co go żałuje. Równocześnie usłyszeliśmy cichą odpowiedź:

— Tak, mamusiu!

Ciotka strusia zrobiła w tem miejscu artystyczną pauzę, jaką czyni aktor na scenie, dowiedziawszy się, że bohaterka sztuki zwarjowała z żalu za mężem i że jej już nic nie pomoże, potem uderzywszy kilka razy górną szczęką w dolną, źle do niej dopasowaną, rzekła bardzo smutno:

— Sześć dni tylko chorował biedaczysko i z własnej winy umarł. Zdrów był jak ryba i