Page:Lew Tołstoj - Zagadnienia seksualne.djvu/114

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

'Książkę przeczytałem.[1]

Niema co o tem pisać i sprzeczać się, zupełnie tak, jak nie sprzecza się nikt z człowiekiem, utrzymującym, że zetknięcię się z trupem jest chwilą przyjemną i nieszkodliwą. Jeżeli ktoś nie jest w stanie tego pojąć, że akt płciowy jest aktem poniżającym, rozgrzeszonym jedynie chęcią utrzymania rodu ludzkiego, to takiemu człowiekowi, stojącemu, mimo rozumu, na równi ze zwierzęciem, nie można tego wytłómaczyć, ani dowieść. Nie mówię o kłamliwości Maltuzyanizmu, który zastosowuje pojęcia objektywne (fałszywe) do zasady moralnej, zawsze subjektywnej; nie mówię także i o tem, że między zabójstwem, zniszczeniem płodu i tego rodzaju sposobami, niema różnicy jakościowej. Wstrętnem mi jest nawet samo traktowanie tego tematu. Chcę się jedynie zastanowić nad tem, jakie zwyrodnienie, jakie stępienie zmysłu moralnego mogło ludzi aż do tych granic zapędzić? Nie sprzeczać się z nimi, ale leczyć ich należy. Chłop rosyjski, obchodzący »feralne dni piątku«, pijany chłop analfabeta wyżej stoi bez porównania od tych ludzi pięknie piszących, a zdobywających się na tę bezczelność uciekania się po pomoc do filozofii dla swej dzikości.



  1. Autor ma na myśli pewną broszurę angielską, propagującą sztuczne środki lekarskie, zapobiegające porodom.