— Strasznie krucha rzecz jest rząd — mówi z tępą radością. I naraz czuje jakiś dziwny niepokój, Czuje, że coś, czy ktoś czyha na niego, że to coś jest o parę kroków od niego — w tym pokoju. Wstaje i uważnie obchodzi pokój, patrząc we wszystkie kąty.
Przystanął wreszcie przy pianinie i milczał przez chwilę ze wzruszenia.
— Moja żono — mówi, dławiąc się niedosmażonym Marylskim — moja kochana. Zawołaj-no kogo ze służby, tylko prędko, i niechaj wyniosą pianino.
Żona popatrzyła na niego przez chwilę, jakby się chciała upewnić.
— Paderewski — wyszeptał Jędrzej, a po chwili dodał — strasznie krucha rzecz jest rząd.
Ale kiedy trzech lokai w socjalistycznych liberjach wzięło czarny sprzęt na pasy, kiedy z pokoju zniknął ten straszny przedmiot, który mógł przywabić strasznego rudego człowieka z za Oceanu — Jędrzejowi twarz wypogodniała.
Bądź co bądź, tak czy owak, jest prezydentem ministrów. Może robić, co mu się podoba, i zabraniać tego, co mu się nie podoba. Może zrobić p. Łuczyńskiego dyrektorem opery, a p. Korolewicz-Waydową postawi na czele zakładu wodoleczniczego. Jak będzie chciał, to postawi, i nikt mu nic nie może powiedzieć.
I kiedy wchodzi sekretarz prezydjum Rady Ministrów, Andrzej jest już sobą. Czuje, że tym razem zmiana przekonań jest zmianą na lepsze.
— Dmowski powieszony — mówi bez ogródek sekretarz. — Andrzej czuje się coraz więcej Jędrzejem.
— Za podburzanie do gwałtów i mordów i rozpuszczanie fałszywych wieści o działalności Rządu Ludowego.
— Radziwiłł powieszony.
— 49 —