Page:Kornel Makuszyński - Rzeczy wesołe.djvu/71

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
55
MISS ŚMIERĆ


— I dzieci.

— To dobrze. Inaczej nie byłoby zajmujące. I tak miłość zaczyna być coraz głupsza. Miłość mądrych ludzi. Taki pierwej robił ballady, wył i grał, czytał z nią Galeotta. A teraz tłumaczy jej, jak to Sheldon powiedział, że sumienie jest nałogiem, — uważasz! A potem się rozchodzą, jak gdyby nigdy nic, ona w prawo, on w lewo. „Ty pójdziesz górą, a ja doliną“. To za proste... Romantyzm djabli wzięli... Tak nie można. Ty to jeszcze jako tako umiesz urządzić. Cóż ci pisze?

— Nie wiem, czy można? List od kobiety... Ma męża.

— Mój złoty! między nami?

Znalazł list i przebiegł go oczyma.

„...Daję ci wszystkie moje sny; me oczy...“

— To nie ten, to na jutro.

Znalazł inny. Lśniący papier jakby wchłonął w siebie czerwone światło. List stał się ciepły.

Poeta czytał:

„...Idę za tobą, bo mnie wołasz. I błogosławię ręce twoje i usta twoje i oczy twoje. Niech będą pochwalone po trzykroć i po stokroć. Pełna jest ciebie każda myśl moja i każde moje słowo. Idę za tobą, bo w oczach twoich jest potęga...“

— Co jest w oczach twoich?

— ...Potęga...

— A tak! I cóż dalej?

„...jest potęga, a moc w wołaniu twojem. Czekałam na ciebie tyle bezsennych nocy, tyle męczących dni. I taka jestem biedna niezmiernie, że nie mam już łez. Więc idę za tobą, aby pić z twego smutku i płakać twojemi łzami. Smutny jesteś...“

— Jaki? Jaki?

— ...Smutny...

— Czytaj dalej, to wesoła rzecz!

„...a usta masz od tęsknot chore. (Niech pochwalone będą twoje usta!)...“