Page:Kornel Makuszyński - Rzeczy wesołe.djvu/151

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
125
KOBIETA Z SERCEM

ków nie lubił. Za godzinę znów spojrzał na zegar i zaczął być niespokojny.

— Dokąd ona mogła pójść?

Stróż zamknął z trzaskiem bramę i pogasił światła na schodach. W kamienicy stało się cicho. Minęła godzina jedna i druga. Deszcz padał ciągle.

Nagle malarz drgnął i zerwał się.

Przed bramą kamienicy zatrzymała się dorożka.

Był wściekły. Podszedł do drzwi schodowych i nasłuchiwał. Idzie... Minęła chwila i ktoś poszedł na górne piętro.

Wrócił do pokoju i zaczął biegać jak opętany.

— Dokąd ona mogła pójść?...

Usiadł w fotelu i czekał. Jezus, Marja! Druga... Deszcz padał ciągle; nie było słychać żadnego hałasu.

Siedząc w fotelu, malarz usnął. Śniło mu się, że zastrzelił żonę i siebie; przyszedł do nieba, stanął przed jakimś świętym.

— Kochany pan zastrzelił żonę. A o cóż poszło?

— Nie wróciła do domu.

— O, to źle! I siebie pan potem zastrzelił?

— Zastrzeliłem.

— To ratuje sytuację. Pan jest podobno malarz?

— Malarz.

— Malował pan kościoły?

— Nie, nigdy.

— O, to naprawdę źle. Ale sprośnych rzeczy pan nie malował?

— Sprośnych nie; wymalowałem tylko Fazyfę w chwili, gdy ją byk uwodzi.

— Chciał pan powiedzieć, kiedy ona uwodzi byka. No, to przynajmniej wesołe. Zresztą nic?

— Nic.