Page:Kornel Makuszyński - Rzeczy wesołe.djvu/152

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
126
KORNEL MAKUSZYŃSKI


Święty staruszek zadzwonił. Jakiś sprytny anioł zjawił się na poczekaniu.

— Dać temu panu pokój, z północnem światłem.

Anioł mrugnął znacząco.

— Ma pan ze sobą jakie rzeczy?

— Nie, nic... Nawet nocnej koszuli.

— Nie o to pytam, ale może jaki różaniec, albo szkaplerz?

Malarz trochę poczerwieniał.

— Miałem, słowo daję, że miałem, alem się spieszył i zapomniałem widocznie.

— Niech pan pójdzie ze mną.

— Bardzo proszę.

Szli bardzo długo. Malarz przyglądał się aniołowi.

— Czego pan tak na mnie patrzy?

— Bo chciałbym wiedzieć, czy anioł to jest kobieta czy mężczyzna?

— Mężczyzna, proszę pana; kobieta nie może być aniołem, kobieta jest u nas uważana za stworzenie nieczyste.

— Aha...

Nagle malarz odskoczył wtył.

— Kto to jest?

— To? Nie poznaje pan? Pańska żona, przecież ją pan zastrzelił.

— I to bydlę dostało się do nieba?

— Proszę pana! Pan myśli, że tylko zakonnice wchodzą do nieba, a wesołe kobiety, nie? A cóż to, szpital czy ochronka?

Malarz bardzo posmutniał; rozradował go za chwilę wesoły widok; jakowyś mąż stał na głowie i kręcił się jak wrzeciono.

— Co to za warjat? — zapytał malarz.