Page:Jan Lechon - Karmazynowy poemat.djvu/16

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Czeka czwórka zaprzężona przed bielonym dworem,
Dwór przeżegnał pan Zagłoba zacnych ojców wzorem,
Bat zaświstał, kurz się podniósł, zaskrzypiały koła:
Czwórka pędzi, wicher gędzi, śmieją mu się sioła.
Zasępionych zastał w sali, zagadanych górnie,
Wieńce kokot na galerjach, posłów na koturnie,
Budżetowej gwar dyskusji, szelest enuncjacji.
„Racja“ izba zawołała. „Niema“ krzyknął „racji.“
Potracili głowy wszyscy, veto słysząc w sali,
Jeszcze jeden krok postąpił: wprost do tronu wali.
Pobielały posłom wargi, poszedł chrzęst po straży,
Zerwał król się na swym tronie, twarz mu ogień żarzy.
Wziął pod ramię go Zagłoba, dał tabaki niucha
I coś szepce, mruga okiem — cały sejm go słueha.
— — — — — — — — — — — — — — —
Co to? co to? Śmiech zatrząsnął miłościwym panem;
Coś powiedział kanclerzowi z licem roześmianem,
Coś powiedział senatowi kanclerz jak w sekrecie,
Gruchnął gromem śmiech biskupów strojnych w fijolecie.
Usłyszeli go posłowie. Stanów zniknął przedział,
Śmiechem jurnym się zbratali nad tem co powiedział:
Staropolską zwykłą fraszką, sprośnym tłustym witzem,
Powiedzianym roześmianem i pijanem licem.
Tynk obleciał na suficie: śmiech o szyby bije,
Z ław się zerwał sejm i krzyknął: „Polska niechaj żyje!“
— — — — — — — — — — — — — — —
Aż za oknem podskoczyły u pojazdów koła,
I coś pędzi i coś gędzi, w głos się śmieją sioła.



12