Page:Hrabia Emil.djvu/53

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

bokim przyjacielem. Ale musiał sam uznać, że pomysł był naiwny. Ada rozważała go tylko od strony postaci, uśmiechu i manjer. Przeszedł był i on swoje sakramentalne dnie pocałunków i różnych pieszczot, a teraz traktowany był poufale i z pobłażliwością, jako ktoś z towarzystwa i przytem pożyteczny.

Szli kiedyś późnym wieczorem drogą wzdłuż wybrzeża. Emil trzymał Adę wpół, ponieważ było można. Nad czarnością wody wisiały girlandy i gałęzie świateł na wybrzeżach.

Daleko za niemi zostali w ciemnościach Aniela z ciotką Sinodworską oraz pani Jahniatyńska z matką Emila i panem Bietowskim. Emil zresztą był ze wszech miar przez księżnę aprobowany, jako niby podwójnie powinowaty. To było duże ułatwienie.

— Już dosyć, już nie mam ochoty, — mówiła Ada, wykręcając się od pocałunku. — Zresztą sam się pan będzie gorszył.

— Byłoby ładniej, gdybyś mię kochała — —

— Cóż panu po miłości. Prawdziwa kobieta mówi: jesteś wesoły, więc mnie nie kochasz. Miłość przecież poznaje się tylko po cierpieniu. Niczem innem nie różni się od tego, co pana tak razi.

Emil przygarnął ją silniej do siebie i powiedział z uśmiechem:

— Ja nie wiem, Ado. Ja także nie znam się na miłości.

— Bo to jest doprawdy cokolwiek podejrzane. Pan wie, że gdy parwenjusz ma do wyboru dwie rzeczy zupełnie jednakowe, to weźmie droższą. Poco wybierać z uczuć to, które właśnie opłaca się cierpieniem, jeżeli jest zupełnie takie samo —

51