Page:Hrabia Emil.djvu/30

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

poważnie zapierała się rzeczy tylko co powiedzianych. Przyrzekała coś i zaraz później z łatwym, sztucznym zdziwieniem mówiła: — Co też sobie wyobraziłeś, Emilu, musiałeś mię źle zrozumieć. — A gdy ją gnębił, przypominając własne jej słowa, marszczyła brwi i odzywała się sucho:

— No więc dobrze, dobrze. Ale proszę cię, nie przeszkadzaj mi teraz. Widzisz, że pracuję (nad haftem), albo: widzisz, że czytam.

Emil uśmiechał się wzgardliwie, jak Joanna, on, który od swego nauczyciela przejął namiętność do czytania. Bowiem przy łóżku matki jedna książka leżała całemi miesiącami.

Nie bał się matki wcale — nie dlatego, że była dobra, ale dlatego, że była słaba. W postępowaniu niepewna i nierówna, czasami cierpka, z chwilą, gdy zobaczyła Emila zagniewanym, podchodziła sama, mówiła słowa pieszczotliwe, uśmiechała się ze słodyczą. Emil ustępował, przejednany.

Matka była zależna od każdego, zupełnie bowiem nie mogła znieść, gdy jej ktoś nie lubił. Mimo łatwych pozorów pewnej wyniosłości, czytała lękliwie w oczach każdego sąd o sobie. Miała chwile słabości i niepokoju. Emil wyczuwał doskonale w jej słowach odcień jakiegoś niepewnego poszukiwania aprobaty, ton warunkowy, pytający — nawet w rozkazach, nawet w gniewie.

Na ten czas właśnie, kiedy Emil miał jedenaście lat, przypadło jego pewne powiedzenie, które stało się później znane w rodzinie i opowiadane powielekroć.

Z poczty przyszła przesyłka z sukniami. Matka ubrała się w jedną z nich, czarną, poważną, całą podłożoną

28