Page:Hrabia Emil.djvu/195

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

Emil zatrzymał się w milczeniu przy fortepianie i po dłuższej chwili zapytał:

— Panu to istotnie nic nie przeszkadza?

Oficer opuścił małe, chude ręce z klawiatury i odrzekł:

— Cóż robić? Przysłuchuję się temu codziennie od samego początku wojny, więc oczywiście przywykłem. I teraz wzywają nas już na nowy punkt, już tam nową porcję przygotowali. Ale niema pośpiechu. Nasz szef, księżna, nie lubi się spieszyć.

Powiedział Emilowi w formie komplementu, że jest szczęśliwy, znalazłszy w jego domu tak piękny instrument. Od szeregu miesięcy nie grał i teraz wprost nie może się nasycić.

— Czy pan jest muzykalny? — spytał.

Emil odrzekł, że tak. Był zły i pochmurny. Przyszedł tu właściwie nie po to, aby zabawiać się konwersacją z tym cudzoziemcem. Chciał tylko przeszkodzić grze i śpiewaniu o ścianę z umierającymi.

Tymczasem oficer, jakby zdawna czekał na tę chwilę, zaczął szybko i dużo mówić o nowych kompozytorach, których uwielbiał, o roli i przyszłości muzyki.

— Muzyka, która nie liczy się z wrażeniem, dla której ważniejsze są nuty, niż dźwięki, — mówił z naciskiem, — musi zniknąć. Tak samo muzyka, wierna starej gamie minorowej i majorowej, które już dogorywają, zastąpione przez chromatyzm. I każda muzyka, która poszukuje efektów intensywności, a nie koloru.

Zamilkł i przez chwilę słuchali na nowo wzmagających się jęków. Emil spytał, czemu nie robi się nic, aby w pomocy sanitarnej zaprowadzić jakieś najprostsze ulepszenia.

193